Polipy na zatokach pokazały mi, że moja przestrzeń, gdzie odbywa się przepływ niezbędnego mi do życia powietrza, została zajęta. Że dwa z moich pięciu zmysłów przestały funkcjonować. Że wytwarzana przeze mnie energia jest konsumowana przez twory pasożytnicze, które są ze mną zrośnięte.
Nie od razu zauważyłam, gdzie moja przestrzeń życiowa jest przeze mnie oddawana na pasożytniczy użytek innym, w których momentach rezygnuję z własnych oczywistych praw. Oraz w jaki sposób się to odbywa. Czy dosłownie? Czy jak? Żyłam w takim układzie od zawsze i nie byłam początkowo w stanie wyekstrahować sytuacji wzorcowej z sytuacji bieżącej z prostego powodu - nie znałam punktu odniesienia w postaci sytuacji wzorcowej. Sprawiła to utrata mojego wewnętrznego połączenia z wzorcem, który ma wbudowany każda żywa istota, wedle której podejmuje (jeśli jest zdrowa) optymalne dla swojego życia decyzje. Jak go utraciłam? Nie mam pewności, a jedynie podejrzenia co do pewnych wydarzeń z przeszłości, nie to jednak chciałabym uczynić przedmiotem moich rozważań. I tak zresztą nie mam na przeszłość żadnego wpływu.
Pozostało jeszcze zrozumieć, co to znaczy “zajmowanie mojej przestrzeni” przez innych. Że co? Że ktoś śpi w moim łóżku? Je z mojego talerza? Chodzi w moim ubraniu? Też mogłoby tak być, choć u mnie aż tak dosłownie nie było, ale w tym przypadku chodziło o inne, bardziej subtelne kwestie.
Obrazowo rzecz ujmując, używając tu pewnej analogii, zauważyłam, że jeżeli pozwalam niezbyt subtelnemu gościowi rozsiąść się w moim domu i, choć targa mną wewnętrzny gniew, nie wypraszam gościa, oddaję mu do dyspozycji zasoby mojego domu i traktuję lepiej niż gospodarza tego domu - samą siebie, to łamię tu jakieś prawo natury. Czy to prawo jest znane i nazwane? Nie mam pewności. Niemniej, jeśli w podobny sposób postępuję w większości życiowych sytuacji, gdzie ktoś narusza moje prawo, a ja go nie bronię lub sama je oddaję, gdyż uważam, że komuś innemu, bardziej nim mnie się ono należy, rodzi się frustracja, z czasem gniew, a gdzy ten gniew nie przeradza się w czyn, rodzi się apatia. "Zgoda" na intruza w moim domu.
Zdrowa istota z reguły stosuje delikatne środki perswazji, a gdy to nie skutkuje, pozbywa się intruza siłą. Istota z uszkodzeniem, taka jak do tej pory ja, burzy się wewnętrznie i nic z tym wzburzeniem nie robi, tkwiąc w tej niewygodnej sytuacji. Z czasem przyzwyczaja się do tych uczuć i do takich decyzji. Nie wie, że mogłaby podejmować inne. Inne zresztą nie przeszłyby przez jej gardło. Każda taka decyzja zostawia swoje żniwo wszędzie. Nie widać tego żniwa po jednej takiej decyzji, ale po latach - i owszem. Polipy na zatokach jak malowane. Piękna manifestacja intruzów na własnym terenie, karmionych własną krwią.